Svara Joga
Badanie wpływu zestrojenia z cyklami Svara Jogi na ciało i umysł
W Piątej edycji naszego kursu ROCZNY KURS ZAWODOWY HOLISTYCZNY TERAPEUTA DLA CIAŁA I UMYSŁU, jeden z uczestników – Przemysław Waszak napisał Pękną pracę Dyplomową, z którą chciałbym się podzielić z wszystkimi. Bo to praca ambitna i badawcza. Przepuszczam ze to pierwsza praca na temat Svara Joga w Polsce. — Piyush Mittal
Podczas kolacji wigilijnej — moja bratowa spytała mnie o to, czym właściwie ta Svara Joga jest. Chociaż potrafię na to pytanie odpowiedzieć jednym zdaniem, to – podobnie jak sutra „Yoga chitta vritti nirodha”, zdanie to wymaga obszernego komentarza. Komentarz jest niezbędny, by zrozumieć znaczenie, które kryje się pomiędzy słowami. Problem słów mających przybliżyć nam sens obiektu, które opisują — dotyczy wszystkiego, co można wyrazić za pomocą języka. Czy zapytany o to, czym jest bomba atomowa, byłbym w stanie cokolwiek o niej powiedzieć? Mogę oczywiście przeczytać setki stron o tej bombie, ale dopóki nie znajdę się w epicentrum wybuchu — dopóty nie poznam tego, czym bomba atomowa jest naprawdę. Możliwe, że metafora atomowa jest zbyt mocna. Więc zrezygnuję z niej na rzecz czegoś, co jest nam lepiej znane: na rzecz kluczy — takich co je nosimy codziennie przy sobie.
Klucz posiada kształt, wymiar, kolor i fakturę, które można łatwo opisać. Niestety klucz nie mówi nic na temat tego, co otwiera. Klucz jest tylko narzędziem do otwierania szaf, tajemnic w babcinym kredensie lub drzwi, które prowadzą nas ku nowym przygodom. Dlaczego używam metafory klucza? Bo klucz to coś dobrze nam znanego, codziennego aż do bólu, siermiężnego i na wskroś nudnego. Całkiem jak praktyka Svara Jogi lub oddech, a raczej ciągłe jego obserwowanie, bycie z nim na wdechu, bycie na wydechu, bycie w przerwach, bycie pomiędzy.
Nie piszę tych słów z perspektywy osoby, która zwiedziła już cały krajobraz Svara Jogi. Wręcz przeciwnie, jestem dopiero na samym jego skraju, na początku, a przynajmniej się tak czuję każdego dnia. Pierwsza myśl, gdy powracam na jawę z głębokiego snu lub takiego z marzeniami — to oddech. Na jawie jestem z oddechem tak często, jak tylko mogę, a ostatnią myślą przed głębią snu jest także oddech, a dokładniej svara. Svara to dźwięk, wibracja powietrza przepływającego przez nozdrze, a wiedzę na ten temat zawiera Shiva Svarodaya – pismo źródłowe, którego dokładne datowanie ginie w odmętach czasu. Dokładna data jest jednak bez znaczenia. Czy znajomość czasu powstania klucza pomaga nam w otwieraniu drzwi? Nie — to co się liczy to przestrzeń naszego doświadczenia, do której ów klucz pomaga nam uzyskać dostęp.
Znamienne jest to, że dla hindusów przepływ powietrza przez nozdrza był aż tak ważny, że nadali mu osobne słowo — svara! Nadali także osobne słowo określające zmianę przepływu powietrza przez nozdrza – udaya. Stąd nazwa pisma źródłowego Shiva Svarodaya.
Zanim przejdę dalej, parę słów o tym — jak Svara Joga pojawiła się w moim życiu, momentalnie pomagając w uciszeniu wzburzonej rzeczywistości młodzieńczych lat. O tym, jak zniknęła na długie lata, po czym na powrót wynurzyła się z oceanu, jakby nowy kontynent dający przestrzeń i szansę na nowe życie.
Otóż początek naszej historii w tym wcieleniu sięga drugiej połowy lat 90. ubiegłego wieku, kiedy to zajmowałem mój umysł zdecydowanie innym wglądem w Energię i zagadki wszechświata, niż to ma miejsce teraz. Kiedy zajęcia z magnesów, półprzewodników i dziwnych matematyczno-fizycznych światów dobiegały końca, ja wsiadałem w autobus lub pociąg, których jedynym celem było dostarczenie mnie na wieczorne zajęcia z teorii muzyki oraz gry na kontrabasie. W drodze z dworca kolejowo-autobusowego do szkoły muzycznej nie sposób było ominąć sklep o wdzięcznej nazwie: „Pod Gwiazdami”. Sklep ten istnieje do dziś i znaleźć w nim można wszelkiej maści ezoteryczne produkty oraz — oczywiście książki. Dwie z nich, które wtedy nabyłem to pozycje „Siła Życia”, oraz równie zwięzła i fascynująca literatura pt. „Czakry” Harishiego Johari. Książka „Siła Życia” to właśnie ta, dzięki której poznałem Svara Jogę po raz pierwszy.
Patrząc z perspektywy na tamten okres mojego życia, nie był to czas błogi i sielankowy, a raczej turbulentny, chaotyczny i w swej naturze raczej ciemny, tamasowy. A jednak mniej więcej w jego połowie, dane mi było doświadczyć łaski spotkania z literaturą Svara Jogi i jej uzdrawiającej mocy. Spotkanie z nią było jak pozbawienie mnie lęku przed złem kryjącym się w ciemnej dolinie. Jak głos mojego anioła stróża wołający o niebezpieczeństwie nadciągających klifów. Był to ważny moment w moim życiu, chociaż nie przypominam sobie, bym wtedy podszedł do Svara Jogi w sposób tak zorganizowany i konsekwentny jak teraz. Raczej było to łapanie po omacku kół ratunkowych, których istnienie tylko intuicyjnie było dla mnie wyczuwalne. Raczej skakałem po tematach, próbując to i owo bez konkretnego planu.
A jednak nawet skromne liźnięcie tej nauki pomogło mi uporać się z najbardziej dręczącymi mnie problemami, oczyścić ciało i umysł, i wkroczyć w nowe wyzwania z większą odwagą i nadzieją na powodzenie. Skończyłem obóz pracy zwany szkołą średnią, poszedłem na studia, i zaraz po nich wyjechałem za granicę, za pracą i zarobkiem. Można się domyślić, że nie był to ezoteryczny okres mojego życia. Nie było w nim miejsca na studiowanie umysłu i świadomości a jedynie zapewnienie sobie bytu na obcej ziemi. Svara Joga popadła w zapomnienie na całe dwadzieścia parę lat. Jednak ciekawe jest to, że z wielu życiowych zawirowań tamtych lat, przeprowadzek i innych sytuacji, w których raczej traci się dorobek, niż zyskuje — z całej literatury ezoterycznej przetrwały tylko dwie książki: „Siła Życia” i „Czakry” Harishiego Johari!
Moje następne spotkanie ze Svara Jogą nastąpiło podczas rocznego kursu zawodowego pt. „Holistyczny Terapeuta dla Ciała i Umysły” odbytego w okresie 2023/2024 w Instytucie Jogi i Ajurwedy we Wrocławiu. Wtedy to podjąłem decyzje, że odświeżę wiedzę, i że będzie to temat mojej pracy dyplomowej. Że podejdę do tego tematu systematycznie oraz z wielkim zapałem. Bo skoro już kiedyś Svara Joga mi pomogła, to i teraz powinna zadziałać podobnie.
Z perspektywy dziesięciu miesięcy ciągłej obserwacji oddechu i svar, skłonny jestem czuć pewien komfort i pewność w opisaniu pierwszych kroków w krainie Svara Jogi. Przystępując do pisania pracy dyplomowej na ten temat oraz próbując jakoś nazwać pierwszy okres praktyki, użyłem słowa Obserwacja. Bo to właśnie robiłem przez pięć pierwszych miesięcy. Zwykła obserwacja oddechu: prawe, lewe, prawe i znowu lewe, prawe trzy i pół godziny, lewe dwie i pół godziny, prawe cztery godziny, lewe dziewięćdziesiąt minut i tak w koło macieju — od rana do wieczora. Jednakże to, co się wtedy dokonywało, nie było tylko zwykłą obserwacją. Na zewnątrz tak to wyglądało, ale proces, który zachodził gdzieś w głębinach, był o wiele bardziej znaczący i ciekawy. Gdy go w końcu pojąłem, oszołomiła mnie jego doniosłoś, a zarazem prostota. Coś, co jest aż tak oczywiste, że tylko praktyka i doświadczenie może to uwolnić z lampy Aladyna.
To, co się wydarzało, przypomina utratę odrębności kropelki wody wtapiającej się w przepastny ocean. Rozpuszczeniem dualizmu jakiegoś „Ja”, które praktykuje „coś”, jakąś technikę. Zatopienie się bez reszty w oddechu, któremu przecież nie towarzyszyły żadne duchowe uniesienia. Żadnego świętego potu lub poczucia spełnienia jak przy długotrwałym praktykowaniu sekwencji asan, żadnego zauważalnego przypływu energii jak przy pranajamie, żadnego rozpuszczenia w przestrzeni i czasie jak przy medytacji. Nic z tych rzeczy. Zwyczajne oddychanie, codzienny wdech i wydech, nudy, powtarzalność, praca przy taśmie, a jednak — wielka transformacja, parowanie dualizmu i jego ostateczny zanik. Krzyki i płacze przerażonej kropelki wody wołającej o zachowanie odrębności ustały. I została tylko wielka cisza i spokój, gdyż otworzyła się droga do całej informacji zawartej w oceanie — historii opowiadanych przez ocean jemu samemu. Ukazała się kraina Svara Jogi wraz z widocznym już, dostępnym mi horyzontem mej podróży.
Okres obserwacji i to nudnawe zapisywanie, którym właśnie nozdrzem przelatuje powietrze, kojarzy mi się z filmem z mojego dzieciństwa. Bohater — młody chłopak, który dostaje bęcki i wciry — szuka nauczyciela karate. Ma nadzieję, że mistrz pomoże mu nabrać pewności siebie i skopać tyłki swoim oprawcom. Trafia na starszego już pana pielęgnującego drzewka bonzai. Mistrza, który wcale nie pokazuje mu ruchów karate. Wręcz przeciwnie – ku jego zdziwieniu, każe my malować płot, rąbać drzewo i nosić dzbany z wodą. No… może nie wszystkie te czynności naraz w tym filmie, ale jest to przecież stały motyw filmów karate o ludziach pragnących pokonać swoje słabości.
A jednak kiedy protagonista omawianego filmu, nie mogąc już znieść tych bezsensownych zadań, wpada we wściekłość — mistrz pokazuje mu istotę ćwiczeń, które wykonywał. Pokazuje mu, że pewne wypracowane zachowania tak głęboko zapadają w pamięć cielesną i podświadomość, że ten młody chłopak bez zastanowienia jest w stanie zastosować obronę. To już w nim jest, jest częścią jego natury, odruchami, o których nie musi nawet myśleć, a które pomagają mu stawić czoła przeciwnościom losu. Stał się tym, co praktykował. Tak samo ja przestałem po prostu praktykować Svara Joge – zwyczajnie stałem się Svara Jogą, a ona stała się mną.
Ten krok savarajogin robi na samym początku — niszczy dualizm między sobą a praktyką, którą wykonuje. Svara Joga jest wymagająca, bardzo trudna dla człowieka dzisiejszych czasów, którego napędza niecierpliwość, przeświadczenie, że świat sam mu się pokłoni. Trzeba rozpuścić się w Svara Jodze, oddać się jej całkowicie, zmienić życie i dostosować je do jej praktykowania. Od razu na samym początku utracić „Ja” praktykujące „Coś”. Trzeba się z tym czymś zespolić i zaufać w wielce transformującą moc zwykłej obserwacji oddechu.
A teraz wyobraźcie sobie salę do ćwiczeń sztuk walki. Wyobraźcie sobie niewidomego mistrza – bo bez oczu. Wyobraźcie sobie równie niewidomego żółtodzioba, lecz z parą sprawnie działających oczu. Jeden fizycznie niewidomy, którego świadomość obecna jest we wszystkim. Drugi widzi za pomocą oczu, ale jeszcze nie rozumie, po co się tam znalazł. Jak można przypuszczać — ten drugi dostaje niezły łomot, podczas gdy mistrz wykłada mu prawdę o kung-fu, mówiąc tak:
„Jeśli kiedyś wrócisz na zachód, jak opiszesz rodakom te dziwne słowa: kung-fu? Czy powiesz, że to sztuka walki? Czy sposób na przywołanie duchów żurawia i tygrysa? Kung-fu oznacza wielki talent, owoc ciężkiej pracy. Kung-fu osiągnął wielki poeta, wielki malarz i kaligraf. Można ich uznać za mistrzów sztuki. Nawet kucharz, parobek z miotłą lub idealny sługa mogą go dostąpić. Trening, przygotowanie i bezustanne ćwiczenie aż poczujesz niemoc ciała i umysłu, aż będziesz zbyt zmęczony, żeby się spocić lub wziąć oddech. To właśnie sposób, jedyny sposób na osiągnięcie kung-fu”.
Svara Joga nie jest aż tak wycieńczająca, aczkolwiek niewątpliwie zawiera się w istocie tych słów. Jest rąbaniem drewna i noszeniem dzbanów z wodą. Jest myciem naczyń i rozwieszaniem prania przed oświeceniem i po oświeceniu. Jest tym, co z zewnątrz wygląda całkiem normalnie — jest wdechem i wydechem, ale z twojego wnętrza wygląda już całkowicie inaczej. Ma tę jakość, której nie widać, a jedynie czuć … jak zapach zrealizowania. Tym właśnie jest Svara Joga.
Ów ślepy mistrz wypowiada jeszcze takie słowa: „W kung-fu mawiamy, że jedna dłoń kłamie, a druga mówi prawdę”. Nie jest tak w Svara Jodze. Oba nozdrza mówią część prawdy. Prawe nozdrze przemawia Słońcem, męskością i ogniem. Lewe nozdrze przemawia Księżycem, kobiecością i wodą.
Niezbędnym krokiem do rozpoczęcia drogi ze Svara Jogą jest zrozumienie następujących słów, które de facto wyryte są na kluczu otwierającym wrota tego opowiadania. A brzmią tak:
Każdy człowiek urodzony i wychowany na Zachodzie, próbując zrozumieć swoją naturę, skonfrontowany jest z wysiłkiem składania pełnego obrazy świata z okruchów, które funduje nam zachodnia metoda naukowa. Ta metoda, w swej naturze potrafi tylko dzielić, sekwencjonować oraz opisywać wycinki rzeczywistości, jednocześnie twierdząc, że z tego zbitego szkła da się poskładać jakiś sensowny obraz świata. Jest to podejście, które ma swoje ogromne ograniczenia, a efekty takiego patrzenia na człowieka i kosmos widzimy zwłaszcza teraz, kiedy kończy się tej metodzie powietrze. Dusi się ona i tonie, nie mogąc pojąć fenomenu ludzkiej świadomości, nie mówiąc już o tym, że w tej – bezmyślnej dla naukowców – Przyrodzie, aż w oczy kole jej racjonalność i kosmiczny plan, kosmiczna świadomość.
Nic w ty dziwnego. U podstaw zachodniej nauki kryje się banicja subiektywnego, ludzkiego doświadczenia. Jako pierwszy, naszą subiektywność poza mury nauki wygnał Galileusz. Tradycję tę kontynuowali kolejni giganci nauki, tacy jak Newton i jego wyznawcy. Chociaż akurat Newton miał wielce szerokie spojrzenie i interesował się rzeczami, które współcześnie dla naukowców są raczej wstydliwe. Jednakże uwolnić się od dorobku ojców założycieli naukowej metody jest bardzo trudno. Trudno jest także powiedzieć Kartezjuszowi, że się mylił. Żadne tam bajanie w stylu „Myślę, więc jestem”. Raczej „Myślę, więc myślę” lub „Jestem, więc jestem”. To jest bliższe prawdzie, która ukazuje się tylko wtedy, gdy w medytacji zaprosimy komponenty naszego ciała subtelnego do gry w szachy, a sami będziemy tylko Obserwatorem.
A więc, jaką prawdę o człowieku mówi nam zachodnia nauka? Mówi, że ciało człowieka składa się z odrębnych układów: nerwowy, krwionośny, oddechowy, wydalniczy itd. A ten układ, który mnie interesuje, czyli układ oddechowy, to nic więcej jak maszynka do wymiany gazowej. I oczywiście tak — taką funkcję on spełnia, ale nie tylko. Nie jest wiedzą popularną fakt, że nozdrza połączone są z obiema gałęziami Autonomicznego Układu Nerwowego (AUM). Współczulnym układem nerwowym, który jest aktywniejszy podczas przepływu powietrza przez prawe nozdrze, oraz przywspółczulnym układem nerwowym, który jest aktywniejszy podczas przepływu powietrza przez lewe nozdrze. Dalej idąc, wszystkie nerwy AUM połączone są z „wewnętrzną maszynerią organizmu tworząc rodzaj siatki wokół każdej komórki, włókna, tkanki, kości etc., aby organizm mógł być świadom i swego otoczenia i siebie samego” (1). A co najważniejsze nozdrza połączone są z mózgiem: korą mózgową i jego bliźniaczymi półkulami, które koordynują pracę całego organizmu, a nos jest instrumentem zmiany aktywności korowej, a więc ma wpływ na umysł i świadomość. Nie przypominam sobie, żeby taki – holistyczny model człowieka i jego organizmu – przedstawiano na lekcjach z nauk przyrodniczych.
Stawiające znak równości pomiędzy oddechem a umysłem momentalnie możemy uchwycić esencje Svara Jogi. Umysł i świadomość to pojęcia abstrakcyjne, które postrzegane są jako coś, co ciężko kontrolować, lub ich kontrola jest całkowicie poza naszym zasięgiem. Natomiast oddech jest fizjologiczną rzeczywistością. A więc kontrolę nad umysłem i świadomością można rozpocząć od zwykłej obserwacji i kontroli oddechu.
Pozwolą tutaj sobie na potraktowanie powyższej treści w sposób matematyczny, wstawiając do równania dwa zdania, które reprezentują dwa odmienne obrazy świata. Pierwsze reprezentuje zachodni sposób myślenia, a drugie – wschodni:
Jeżeli tylko zgodzimy się, by postawić znak równości pomiędzy oddechem a umysłem, oraz jego przejawami: myślami, emocjami i działaniem – to ostatecznie możemy zmodyfikować zachodni styl myślenia, otrzymując zdanie: Myśli, emocje i czyny są oddechem w działaniu. Tak więc poprzez oddech możemy kontrolować nasz umysł i jego przejawienia w ciele fizycznym, jak i subtelnym. I jest to istota nie tylko Svara Jogi, ale całej Jogi. Joga jest kompletną i całkowitą metodą naukową – w rozumieniu wschodnim, czyli biorącym człowieka i jego doświadczenie za wartość godną obserwacji i studiowania. To stanowisko jest w oczywistej opozycji do podejścia cywilizacji zachodniej, która człowieka traktuje, jak oddzieloną od przyrody i praw kosmosu maszynkę.
Różnica miedzy Svara Jogą a innymi technikami oddechowymi – na przykład pranajamą – polega na tym, że ta druga zajmuje się kontrolą oddechu z wykorzystaniem możliwości naszego ciała fizycznego: kontroli wdechu (puraka), zatrzymania (kumbhaka) i wydechu (rechaka) powietrza z płuc. Svara Joga „nie jest metodą kontroli oddechu, ale sposobem wykorzystania normalnego oddychania w celu zharmonizowania siły życiowej – prany, ze wzorcem oddychania. Technika ta opiera się na jednym podstawowym fakcie, który jest często niezauważany i pomijany w codziennym życiu: że zwykle oddychamy swobodnie tylko przez jedno nozdrze na raz. To naprzemienne oddychanie zmienia się mniej więcej co godzinę”. (2)
Svara Joga pomaga zmienić stany emocjonalne oraz myślenie za pomocą zwykłej zmiany aktywności nozdrzy. Powoduje także długotrwałe i głębokie zmiany w osobowości, wykorzystując coś, co nazywa się cyklem jednogodzinnym, który właśnie teraz opiszę. To on jest podstawą tej praktyki. To właśnie jednogodzinny cykl nosowy zainteresował mnie najbardziej na samym początku zwiedzania krainy Svara Jogi.
Cykl jednogodzinny to cykliczna zmiana przepływu powietrza z jednego do drugiego nozdrza w czasie mniej więcej jednej godziny. Pismo źródłowe Shiva Svarodaya mówi właśnie o tym cyklu – ani więcej, ani mniej niż jedna godzina na każde nozdrze. Natomiast w artykułach naukowych dotyczących cykli nosowych, znaleźć możemy całe zoo przeróżnych cykli. Według autorów tych badań, u normalnych, zdrowych ludzi przepływ powietrza przez nozdrza zmienia się w czasie od 15 minut, aż po 10,5 godziny. Z wynikami tych badań są dwa zasadnicze problemy. Pierwszy dotyczy nie tyle ilości przebadanych ludzi, ile czasu trwania badania wynoszącego zwykle 24 godziny. Drugi jest pochodną pierwszego i karze zastanowić się, czy w ogóle możemy mówić o cykliczności, badając to zjawisko w tak krótkim czasie.
Moja obserwacja czasu przepływu powietrza przez nozdrza, trwająca już teraz 10 miesięcy wykazała, że nie istnieje żaden inny cykl, niż ten opisany w tekście źródłowym tysiące lat temu. Każde odstępstwo od tego rytmu powoduje, że aktywność naszego układu nerwowego zmienia się nie równomiernie, nie cyklicznie. I – jak opiszę to bardziej szczegółowo w dalszej części – nasze ciała subtelne stają się zależne od wpływu warunków zewnętrznych, niż to ma miejsce, gdy nasz układ nerwowy: współczulny i przywspółczulny pracują w równych odstępach czasu. Cykle nosowe opisane w literaturze naukowej są wynikiem wyliczenia średniej wartości, a nie czymś rzeczywistym; są wynikiem założenia, że to, co zbadamy w ciągu 24. godzin – będzie odzwierciedlać kolejne dni i miesiące naszego życia, niezależnie od pór roku, pogody czy różnych sytuacji życiowych Jest to błędne założenie nieznajdujące potwierdzenia w długoterminowych obserwacjach, a tylko sztuczka matematyczna polegająca na wyliczeniu średniej wartości.
Drugim problemem jest często powtarzane w literaturze naukowej stwierdzenie, iż normalny, zdrowy człowiek posiada cykl nosowy w granicach od dwóch do sześciu, a nawet do ośmiu godzin. Niezależnie od tego, że takie cykle nie istnieją – postaram się opisać, co może oznaczać długotrwałe oddychanie przez tylko jedno nozdrze. Osobiście uważam, że przepływ powietrza przez jedno nozdrze w granicach trzech godzin oraz tu i ówdzie okresów dłuższych, nie jest niczym złym, i doskonale się sprawdza w codziennym życiu człowieka współczesnego. Życie to jest w głównej mierze działaniem, ruchem i kierowaniem naszej energii na zewnątrz w celu zapewnienia sobie bytu i materialnego dobrostanu. Problem pojawia się, kiedy w naszym życiu brakuje momentów na prawdziwy odpoczynek, na czynności przynoszące nam czystą przyjemność i naładowania baterii, na medytacje, na zwykłe nic nierobienie.
Wyobraźmy sobie, że przed pracą chodzimy na siłownię lub nawet praktykujemy wysiłkową jogę. W naszym organizmie dominuje układ współczulny, gdyż nasza aktywność jest czysto wysiłkowa. Potem wsiadamy do samochodu, uczestnicząc w porannych korkach, udajemy się do pracy. Dalej pracuje układ współczulny odpowiedzialny za skupienie na tym – co dzieje się na drodze, na zewnątrz. Będąc w pracy, zazwyczaj wchodzimy w interakcję z ogromną ilością różnych zadań, innych ludźmi i problemami do rozwiązania. Próbując sobie z tym poradzić, musimy być uważni na zewnątrz – myśleć logicznie i w wielu przypadkach obcować z naszą złością, frustracją i naszym niezadowoleniem z tego, że rzeczywistość nie układa się po naszej myśli. Tak jak poprzednio – pracuje nasz układ współczulny. Nadchodzi pora lunchu, godzinnej przerwy od pracy. A my co robimy? Zbieramy się w gronie innych ludzi i zaczynamy ruszać ustami – w ogóle nie zwracając uwagi na posiłek, tylko angażujemy się w rozmowy o pracy, polityce, serialach i kredytach. Nie muszę pisać, która część naszego układy nerwowego jest teraz aktywna. Kończymy prace i znowu jesteśmy w samochodzie, znowu korki, tylko tym razem popołudniowe. Odbieramy dzieci ze szkoły, organizujemy im zajęcia, rozmawiamy z nimi o dniu w szkole, o problemach, planach itd. Angażujemy się w życie, które zapewniła nam nasza zachodnia kultura: praca, kredyt, marzenia o domku jednorodzinnym, telewizja, radio i kult informacji, który wyciąga z nas życiową energię. Bo właśnie – kiedy mamy chwilę na odpoczynek, to korzystamy z tych mediów w celu rzekomego relaksu i rozrywki. Jednakże nie ma to nic wspólnego z odpoczynkiem – czyli pracą układu przywspółczulnego, którego aktywności jeszcze nie zaznaliśmy, bo nie było takiej możliwości, żeby mógł w pełni pracować. Na szczęście organizm jest na tyle mądry, że regeneruje się podczas snu. Problem zaczyna się wtedy, kiedy pojawia się bezsenność i inne choroby cywilizacyjne. Ogólnie mówiąc, nasz styl życia i nadmierne forsowanie układu współczulnego, bardzo szybko doprowadza do wypalenia i opadu z sił życiowych. A dzieje się tak, bo w pewnym sensie jesteśmy, jak samolot lecący na jednym silniku. Z czasem, ten silnik się przegrzeje i wyłączy, i rozwalimy się nie wiadomo gdzie.
A jak wygląda lot samolotem, w którym obydwa silniki pracują? Taki lot jest przyjemny i przede wszystkim od punktu A, do punktu B, który nie jest wypaleniem i depresją. Taki lot daje duże szanse, że warunki zewnętrzne nie spowodują większej szkody, i nie wpłyną znacząco na nasze emocji, myśli i działania w ciągu dnia. Noc natomiast wypełniona będzie spokojnym i regenerującym nas snem. Co więcej – svarajogini powinni kierować się zasadą, która mówi: za dnia więcej pracy układu przywspółczulnego – lewe nozdrze; w nocy więcej pracy układu współczulnego, czyli bardziej aktywne prawe nozdrze. Nasza zachodnia kultura tę zasadę odwróciła do góry nogami, osiągając w konsekwencji plagę chorób cywilizacyjnych, które swoje źródło mają w układzie nerwowym, w mózgu i jakości produkowanych przezeń myśli.
Pisząc tę część artykułu, jestem akurat w cyklu jednogodzinnym. Piszę, kiedy pracuje prawe nozdrze, które komunikuje się z lewą półkulą mózgową, czyli odpowiada za logikę. Kiedy po godzinie pisania – lewe nozdrze zaczyna pracę – odchodzę od komputera i pozwalam sobie na zabawę, na nieskrępowane wycieczki między moją pamięcią, wyobraźnią oraz intuicją. Wtedy prawa półkula mózgowa kreuje świat tego artykułu. Mam nadzieję, że ten balans wyobraźni i logiki oraz odpowiedni rytm jest w nim odczuwalny.
Moje badania wykazały, że podczas okresu obserwacji bardziej aktywnym nozdrzem było prawe, niż lewe nozdrze. Jednakże długość ich pracy zazwyczaj nie przekraczała trzech godzin. Dłuższe okresy dominowały dla prawego nozdrza oraz można było odczuć w nim większą intensywność przepływającego powietrza. Lewe natomiast pracowało krócej z odczuwalnym mniejszym natężeniem powietrza. Oznacza to dominację mojej męskiej natury lub ogólnie rzecz nazywając – większą aktywność w trybie działania niż relaksu. Ten względny balans pomiędzy nozdrzami powodował, że jakość moich myśli i samopoczucie były na wysokim poziomie dobrostanu i równowagi psychicznej. Nie był to jednak cykl jednogodzinny, który cechuje całkowicie coś innego, co opiszę na samym końcu. A teraz opiszę przygody z kolejnym cyklem Svara Jogi.
Cykl, który teraz opiszę, w literaturze Svara Jogi znany jest jako cykl księżycowy. Ja jednak postanowiłem nazwać go po swojemu. Dlaczego tak zrobiłem? Nie dlatego, że jestem próżny i chcę za wszelką cenę dołożyć swoją cegiełkę do istniejącej już wiedzy. Istniejąca wiedza jest kompletna i darzona moim najwyższym szacunkiem. Powód jest raczej natury pragmatycznej, a zmiana w nazewnictwie pomaga mi w opisie następnego cyklu, który odkryłem, analizując dane z pierwszych trzech miesięcy mojej praktyki. Ale to potem. Wróćmy do cyklu słonecznego, który w książkach o Svara Jodze nazywany jest księżycowym.
Cykl ten opiera się na dniach księżycowych, których długość jest różna – nie jak w przypadku dni słonecznych liczących sobie każdy 24 godziny. Różna długość dni księżycowych wynika z tego, jak są one mierzone. Jeden dzień księżycowy odpowiada czasowi, w którym Księżyc pokona drogę 12. stopni kątowych. Pierwszy taki dzień księżycowy to 12 stopni odległości od Słońca. Całe jedno okrążenie Księżyca wokół Ziemi – czyli 360 stopni podzielone przez 12, daje nam 30 dni księżycowych. Jest to zatem sztuczna jednostka czasu, znana z astronomii wedyjskiej pod nazwą Tithi. Pierwszych 15 tithi dzieli cały miesiąc księżycowy na tak zwaną jasną połowę, kiedy to Księżyc zwiększa swoją jasność od nowiu do pełni. Natomiast po pełni następuje tak zwana ciemna połowa miesiąca, trwająca także 15 tithi, kiedy to Księżyc traci swój blask, kończąc swoją drogę w nowiu.
Według Svara Jogi, cykl ten ma powiązanie z pracą naszych nozdrzy. Ogólne zasady tego cyklu brzmią:
Podczas cyklu wschodu księżyca (od nowiu do pełni), o wschodzie słońca, lewe nozdrze pracuje przez dziewięć dni dat lunarnych: 1, 2, 3, 7, 8, 9, 13, 14, 15. Podczas tego samego cyklu prawe nozdrze pracuje przez sześć dni dat lunarnych: 4, 5, 6, 10, 11, 12. A więc przez pierwsze trzy dni po nowiu, o wschodzie słońca powinno pracować lewe nozdrze; kolejne trzy dni prawe nozdrze, następnie lewe przez trzy dni itd. Bardziej dominującym nozdrzem jest właśnie lewe nozdrze.
Podczas cyklu zachodu księżyca (od pełni do nowi), prawe nozdrze pracuje podobnie – o wschodzie słońca przez dziewięć dni dat lunarnych: 1, 2, 3, 7, 8, 9, 13, 14, 15. Podczas tego samego cyklu lewe nozdrze pracuje przez sześć dni dat lunarnych: 4, 5, 6, 10, 11, 12. A więc dominującym nozdrzem jest nozdrze prawe.
Jeżeli lewe nozdrze pracuje podczas wschodu słońca, to podczas zachodu słońca – tego samego dnia, pracować będzie prawe nozdrze. Jeżeli prawe nozdrze pracuje podczas wschodu słońca, to podczas zachodu słońca – tego samego dnia, pracować będzie lewe nozdrze.
To są ogólne zasady i teoria. W praktyce jest to trochę bardziej skomplikowane. Różne szybkości obrotów Ziemi i Księżyca tworzą wzór, którego wynikiem nie jest taki prosty podział piętnastu na pięć trójek. Czasami zdarza się, że o wschodzie słońca odpowiednie nozdrze pracuje przez 2, lub 4 dni z rzędu. Z tego powodu, do wyznaczenia odpowiedniego nozdrza każdego dnia należy posługiwać się Kalendarzem Pranicznym (3), który dokładnie pokazuje aktywność obu nozdrzy (svar) podczas wschodu i zachodu Słońca. Dla osób, które nie obserwują systematycznie tego fenomenu, zaleca się sprawdzać aktywność nozdrzy na pierwszy dzień po nowiu – powinno pracować lewe nozdrza o wschodzie słońca, oraz dzień po pełni, kiedy to powinno być aktywne prawe nozdrze.
Więc skoro tyle tu Księżyca, czemu uparłem się, aby nacisk kłaść na Słońce i nazwać ten cykl słonecznym? Jednym z powodów jest fakt, że aktywność nozdrzy sprawdza się o wschodzie (i zachodzie) słońca właśnie, niezależnie czy jest to okres jaśniejącego, czy ciemniejącego księżyca. Drugi powód wynika z obserwacji, którą poczyniłem przypadkowo, w ogóle nie zakładając jej istnienia. To, co ukazały moje badania, to fenomen fraktalnego rzutowanie zjawisk z większej skali – w tym przypadku cyklu księżycowego wielkiego (nazwanego słonecznym) – na mniejszą skalę, w której odnalazłem strukturę, którą nazwałem cyklem księżycowym małym. Rzeczywistość jest fraktalna w swej naturze i większe odbija się w mniejszym. Kwestia tylko perspektywy i naszego punku obserwacji. To ciekawe, ale ten sposób patrzenia na świat jest mi bardzo bliski, a wrażenie to – znalazło swoje potwierdzenie w moich badaniach nad Svara Jogą.
Cykl ten jest w swej prostocie genialny, jest miniskalą cyklu słonecznego, lub księżycowego wielkiego. Podczas wschodu księżyca w cyklu słonecznym, który trwa 15 dni od nowiu do pełni – lewe nozdrze jest tym bardziej aktywnym; natomiast prawe nozdrze jest aktywniejsze w cyklu zachodu księżyca, od pełni do nowiu. Cykl księżycowy-mały jest podobny, tylko że w mniejszej skali, nie w skali trzydziestu dni księżycowych, a w skali jednego dnia – jednego tithi.
Otóż analizując dane z pierwszych trzech miesięcy mojej praktyki, zauważyłem, że w ciągu jednego dnia lunarnego (tithi) lewe nozdrze jest częściej aktywne, podczas gdy wschodzi Księżyc, a prawe nozdrze, gdy Księżyc się chowa za horyzontem. Zależność ta była na tyle statystycznie znacząca, że postanowiłem zachować ten rytm, który z czasem nazwałem cyklem. I chociaż nigdzie wcześniej nie czytałem o tym zjawisku, to wydaje mi się, że zapisane w nim są głębsze zasady wszechświata: jako na górze tak i na dole oraz mniejsze odbija się w większym i na odwrót. A więc nowa zasada mojej praktyki Svara Jogi brzmi tak: Gdy wschodzi Księżyc w danym dniu, aktywne jest lewe nozdrze. Gdy Księżyc zachodzi, aktywne jest nozdrze prawe.
Jakie zmiany wprowadza praktyka obu tych cykli do naszej świadomości?
Otóż powracamy do naszych korzeni, nie tylko tych osobistych, ale do doświadczenia niesionego przez całą ludzkość od jej początków, kiedy to potrafiliśmy wyrazić zachwyt nad pięknem nocnego nieba. Zachwyt nad Słońcem i Księżycem, nad migoczącymi gwiazdami na nieboskłonie. Odradza się w nas, poczucie więzi z czymś od nas o wiele większym, a jednocześnie podtrzymującym życie. W pewnym momencie praktykowania tych cykli odradza się w nas to, co zagubione: na powrót stajemy się częścią wspaniale działającego kosmicznego mechanizmu, bez którego przecie życie na tej planecie nie mogłoby istnieć. Nie ma życia bez Słońca ani bez Księżyca. Te dwa ciała niebieskie stanowią o naszej egzystencji, dlatego też dostrojenie się do nich, do ich tonacji i współbrzmienia jest bardzo ważnym aspektem na ścieżce Svara Jogi.
Zachodnia nauka, zrodzona na początku XX wieku, skutecznie nas odziera z głębokiej przynależności do kosmicznego mechanizmu. Teoria względności, mechanika kwantowa i inne współczesne odkrycia jak chociażby tysiące nowych systemów planetarnych, wprowadzają raczej zamieszanie do ludzkiej świadomości, niż pomagają w uzyskaniu harmonii z kosmicznym teatrem, na którego widowni przecież zasiadamy każdego dnia i każdej nocy. Wszystko jest względne, przestrzeń i czas są dynamiczne, a w niektórych teoriach nawet ich tam nie ma! W skali kwantowej panuje całkowity chaos, a próbując skleić coś sensownego w świecie jeszcze mniejszym niż kwanty – znajdujemy wielość wymiarów nie tylko przestrzennych, ale i czasowych.
A co z technologią i tak zwanym postępem? Ano dramat i jeszcze raz dramat do potęgi. Wolimy patrzeć w dół w telefon niż w górę na nasze najbliższe kosmiczne otoczenie. Wolimy rzeczywistość wirtualną niż naszą własną – nasze najbardziej codzienne doświadczenie. Nie widzimy już jego piękna, nie czujemy się swobodnie i nigdy nie jesteśmy zaspokojeni, a zawsze głodni i niekompletni.
Nie chcę jednak pozostawić wrażenia, że nie doceniam osiągnięć współczesnej nauki. Osobiście jestem pełen podziwu i zachwytu nad tworami ludzkiej myśli. Problem jest tylko taki, że to, co najważniejsze, czyli codzienne doświadczenie życia zostało nijako zapomniane. Została tylko forma, bez treści. Treść jest zawsze gdzieś przed nami: w nowym modelu telefonu, w szybszym silniku, nie tu na Ziemi, a gdzieś w przyszłości na Marsie. Treść już nie jest w Człowieku, a w sztucznej inteligencji i technologii. Zostaliśmy sprzedani i zapomniani w imię postępu, który – musimy to w końcu zauważyć – nie jest żadnym postępem. Jest kłamstwem i snem – iluzją, z której Joga nas wyzwala. Ściągamy kajdany i wychodzimy z jaskini Platona prosto w Prawdę.
Svara Joga może być tą siłą, która wyzwoli nas z więzi współczesnej cywilizacji. Adept tej ścieżki po paru miesiącach praktyki opisanych tutaj cykli poczuje wielką radość i spokój. Poczuje głęboką więź z kosmosem i swoim życiem. Poczuje wolność. A kolejnym krokiem w uzyskaniu harmonii jest tzw. cykl planetarny.
Cykl planetarny jest czymś dla mnie bardzo zagadkowym. W krainie Svara Jogi znajduje się on na przeciwległym brzegi rwącej rzeki i na mnie czeka. Widzę, jak z tego domku dym leci z komina i następny cel mojej podróży widzę. Jenak za nim tam wyruszę, potrzebuję zbudować most z wiedzy z zakresu astrologi i astronomii wedyjskiej, o których na ten czas nie za wiele wiem, i żadną miarą nie czuje się kompetentny w interpretacji wiedzy na temat tego cyklu. Pozwolę sobie jedynie na przywołanie tego, co przeczytałem w książce Siła Życia, oraz opisanie jak tę naskórkową wiedzę zastosować, by wpaść w rytm, by zakosztować smaku cykliczności.
Otóż prawe nozdrze związane jest ze Słońcem, Marsem i Saturnem, zwanymi planetami słonecznymi, którym odpowiadają następujące dni tygodnia: niedziela, wtorek i sobota. Lewe nozdrze związane jest z Księżycem, Merkurym, Jowiszem i Wenus, którym odpowiadają poniedziałek, środa, czwartek i piątek. Oba nozdrza pracują przez jedną godzinę, zaczynając dziewięćdziesiąt minut przed wschodem słońca. Taka jest teoria. Zastosowanie się do niej nie było możliwe na samym początku moich badań z bardzo prozaicznego powodu: zacząłem obserwacje w połowie maja, kiedy Słońce wschodzi o 4:43. Aby badać w tym czasie cykl planetarny, musiałbym wstawać około trzeciej rano. Dlatego też obserwacje rozpoczęły się w sierpniu, które trwały aż grudnia, kiedy to wschód słońca jest na tyle późny, że nie wymaga aż tak wielkiego porannego heroizmu z mej strony.
Początkowo, dostrojenie do tego cyklu nie było łatwe ani w ogóle logiczne. Mój umysł buntował się, pytając wciąż: dlaczego akurat poniedziałek jest dniem księżycowym a wtorek dniem słonecznym. Postanowiłem jednak zostawić te pytania na kiedy indziej i zająć się praktyką, pokładając ufność w wiedzę stosowaną od tysięcy lat. W okresie późnego sierpnia moje ciało fizyczne było na tyle oczyszczone i przygotowane, że mogłem bez przeszkód zmieniać przepływ powietrza przez nozdrza bez obawy, że zmiana ta spowoduje opór ze strony ciała – zostawiając pewne procesy energetyczne niedokończonymi. Zmiany przepływu powietrza przez nozdrza dokonywałem albo siłą woli, albo wykonując czynności, które odpowiadają układowi współczulnemu lub przywspółczulnemu, a więc odpowiednio prawemu i lewemu nozdrzu.
To dobry moment, by zająć się właśnie tym tematem, który jest jednym z ważniejszych aspektów Svara Jogi. Tym bardziej że w moim przypadku wyniknął on z pewnej synergii doświadczeń z pogranicza pracy z ciałem, umysłem i samym cyklem planetarnym. Zwieńczeniem tych – jakże jeszcze w powijakach – doświadczeń, było wykiełkowanie prostej myśli, którą można przekształcić w praktykę poranną, a która jednocześnie doprowadzi nas sama do dostrojenia z cyklem planetarnym.
Pomysł jest prosty: w każdy poniedziałek, środę, czwartek i piątek na półtorej godziny przed wschodem słońca – kiedy to aktywne jest lewe nozdrze i odpowiadający mu układ przywspółczulny – podejmujemy którąś z subtelnych praktyk, nieangażujących nas w sposób wysiłkowy. To może być medytacja, dwadzieścia oczyszczających oddechów, trataka bądź któraś z delikatnym technik oddechowych, jak nadi shodana. W każdy wtorek sobotę i niedziele praktykujemy coś mocniejszego: powitanie słońca, mocniejsze pranajamy bądź zestaw bardziej wymagających fizycznie asan. Tym sposobem aktywujemy odpowiednio: układ przywspółczulny, który odpowiada dniom księżycowym, oraz układ współczulny dla dni słonecznych.
Naturalnie nasuwa się pytanie: czy Svara Joga mówi cokolwiek na temat działań lub czynności korespondujących z nozdrzami, a więc i z odpowiednimi półkulami mózgowymi. Otóż mówi – i to bardzo dużo. Zanim tam się wybierzemy – mała dygresja.
Powoli zbliża się podsumowanie. Niestety nie będzie w nim tematu równoważenia się energii męskiej z żeńską. Trochę mi tego żal, ale jak to mówią Indianie: lepiej jest zawsze na chwilę przed niż w trakcie, lub po. Niech ten niedosyt będzie zaproszeniem dla osób, które zechciałyby pójść ścieżką Svara Jogi i poćwiczyć wspólnie Kung-fu. Tutaj zamieszczę tylko graficzną reprezentację dostrajania się mężczyzny – którego reprezentuje sanskryckie słowo Pingala, z kobietą wyrażoną jako Ida.
Jak widać na załączonym rysunku zharmonizowanie się tych dwóch energii (50%) nastąpiło w październiku i trwało aż do połowy grudnia – czego nie widać, bo druga połowa grudnia wygrała walkę o dominacje Pingali. Jest to wynikiem świadomego odstawienia praktyk pomocniczych dla Svara Jogi, które każdy jogin dobrze zna, a są to: oczyszczanie ciała, pranajama i sukszma asany. Zaprzestanie tych działań bardzo szybko powoduje rozstrojenie i powrót do stanu sprzed października. Nie oznacza to jeszcze jakiejś tragedii. Jak już pisałem, przez cały czas praktykowania czułem się świetnie fizycznie oraz psychicznie. Oznacza to tylko tyle, że znika (z sakiewki magika) pewien istotny element, o którym powiem za chwilę. A właściwie to on tam ciągle jest – tylko trzeba go zdecydowanie mniej. Trochę to pokręcone – wiem!. Ale co w życiu nie jest pokręcone?
A teraz ostatni akord przed Zwieńczeniem. A już wiemy, że lepiej jest na samą chwilę przed niż po. To ciekawe, że Spełnienie istnieje bardziej w Oczekiwaniu, niż w chwili, kiedy ono samo się ma ujawnić. Wtedy jest już tylko pustka maskowana emocjami – i oczekiwanie na następne spełnienie. Nie idźmy tą drogą. Zostańmy na chwile przed. Chociaż przez chwilę.
Niech komentarzem do tego zagadnienia będzie obszerny cytat z książki Siła Życia Harishiego Johari, do którego żywię ogromny szacunek, jak i do tłumaczki tej książki Doroty Konieczka oraz całego zespołu wydawnictwa LIMBUS. Bez pracy tych ludzi, nie wiem, czy w ogóle zetknąłbym się z literaturą poświęconą Svara Jodze. A jak wyjaśniłem we wstępie, jest to jeden z najważniejszych momentów mojego życia, który w konsekwencji doprowadził do jego całkowitej transformacji na drodze duchowych poszukiwań. Poniższym cytatem składam najszczersze podziękowania tym ludziom oraz – nie bez znaczenia jest fakt, że poniższy tekst kończy pierwszą część krainy Svara Jogi, po której od niespełna roku podróżuję z najgłębszym zachwytem i pewnością w sercu, że to dobra droga.
Więc niech na scenę wejdzie mistrz, a wy odpoczywajcie od mojego ględzenia.
Dzięki bezpośredniej obserwacji Svara jogowie odkryli związek między oddechem a skutecznym wykonywaniem pewnych działań. Ich odkrycia odpowiadają obserwacjom współczesnych neurobiologów, którzy odkryli, że zmiany w dominacji mózgowej czasami zachodzą wcześniej niż zmiany w dominacji nosowej. I dawni, i współcześni naukowcy potwierdzają: prawa strona ciała odpowiada lewej półkuli mózgowej i odwrotnie (…). Oddech bezpośrednio wpływa na funkcje obwodowego autonomicznego układu nerwowego. Oddychanie przez lewe nozdrze zdecydowanie ma większy wpływ na aktywność korową prawej niż lewej strony mózgu i odwrotnie. Dr Khalsa mówi: „Dominacja (…) [prawe nozdrze/lewa półkula mózgowa] odpowiada fazom wzmożonej aktywności. Dominacja lewe nozdrze/prawa półkula odpowiada fazie spoczynku.”
Jak już wspomniałem wcześniej, oddech połączony jest z umysłem, którego narzędziem jest mózg. Bliźniacze półkule mózgowe są narzędziami umysłu, każda z nich odpowiedzialna jest za wysoce wyspecjalizowane funkcje (choć niektóre czynności wykonują wspólnie). Specjalizacja ta została nazwana lateralizacją czynności półkul mózgowych. Lokalizacja funkcji – asymetryczna – sprawia, że obie półkule mają oddzielne strategie poznawcze. Jednakże mózg funkcjonuje jak hologram, aby zsyntetyzować i zintegrować odruchy zmysłów, myślenie i intuicję (percepcję) w świadomość wielowymiarową.
Podczas dominacji różnych półkul, ta sama osoba różnie podejdzie do tej samej sytuacji. Nozdrza służą jako wskaźniki dominacji korowej i mogą pomóc przewidzieć zachowanie danej osoby w konkretnej sytuacji. Jeśli zrozumiemy te informacje i będziemy wykonywać te czynności, które odpowiadają dominującej właśnie półkuli mózgowej, wtedy zrobimy najlepszy użytek z naszej energii.
Należy poczynić wysiłki, aby podejmować czynności, w dzień lub w nocy, które korespondują z dominującym nozdrzem. (…)
Wiele problemów psychologicznych Zachodu spowodowanych jest dominacją lewej półkuli mózgowej. Generalnie sądzi się, że u ludzi Świata Zachodu dominuje lewa półkula mózgowa, podczas gdy u ludzi z kultur plemiennych, na przykład w Indiach czy Afryce, dominuje bardziej prawa półkula. Tak więc, problem dominacji jednej z półkul istnieje i na Wschodzie, i na Zachodzie. Jest to problem, który można łatwo rozwiązać poprzez obserwowanie nozdrzy i okresowe ich regulowanie.
Informacje podane w Tabeli [poniżej], odkryte przez współczesną naukę, zostały intuicyjnie zebrane przez tantrystów, którzy już dawno temu nauczyli się pracować ze Svarą. Celem Svara Jogi było nauczyć człowieka (1) odprężać się i być świadomym swego stanu przed podjęciem jakiejkolwiek działalności, oraz (2) żyć w nieustannej świadomości swego wewnętrznego i zewnętrznego świata. Człowieka często rozprasza myśl czy pomysł, a wtedy zaczyna on postępować według swojego widzimisie, nie zwracając uwagi na swój aktualny stan. Obserwując nozdrza, oraz nieustannie będąc świadomym tego, która strona ciała jest aktywniejsza, człowiek rozwija nawyk powracania do stanu odprężenia. Praktyka ta pozwala również na decydowanie czy dana czynność powinna być zrobiona natychmiast, czy należy z nią poczekać póki nie zmienią się nozdrza. Można również decydować o zmianie nozdrzy siłą woli.
Tyle od mistrza, a teraz powrót do części moich doświadczeń z tą tabelką.
Omówię przykład przemieszczania się, bliskiej – kontra dalekiej podróży. Czy podróżowanie w obrębie miasta jest bliskie, czy dalekie? A może podróż do odległego miasta jest daleka? Jeżeli współcześnie możemy przemieszczać się do innych krajów, to podróż międzymiastowa już nie wydaje się taka daleka. Podróż do np. Indii jest niczym w porównaniu do lotu na Księżyc, a wyprawa na naszego satelitę jest niczym w porównaniu na planowaną w przyszłości podróż na Marsa. Odległość fizyczna wydaje się nie mieć sensu. Moja praktyka Svara Jogi ukazała mi, że większy sens ma traktowanie podróży w sposób mentalny, abstrakcyjny. Pytanie – czy miejsce, do którego podróżujemy, jest nam bliskie mentalnie, czy dalekie? Czy jest całkiem nowe i nieznane, czy może dobrze nam znane, ale pełne przykrych wspomnień? Nie takie to oczywiste jak się temu przyjrzeć.
Ważny jest także środek transportu, z jakiego korzystamy. Czym innym jest podróż samochodem jako kierowca lub pasażer na przednim siedzeniu, kiedy nasza uwaga skierowana jest na zewnątrz i musimy myśleć nie tylko za siebie, ale i za innych; a całkowicie inną sytuacją jest, kiedy podróżujemy jako pasażer w samochodzie, pociągu lub samolocie, kiedy to oddajemy stery komuś innemu i możemy zająć się czynnościami, które nie obciążają naszego mózgu aż tak bardzo, jak dbanie o bezpieczną podróż.
Czym innym jest jazda rowerem górskim, który wymusza pewną postawę naszego ciała i wzrok raczej skierowany przed siebie, a czym innym jazda na rowerze miejskim, kiedy nasz kręgosłup jest wyprostowany, jedziemy wolniej i możemy rozkoszować się widokami na lewo i prawo.
To tylko kilka przykładów jak różna może być interpretacja działań i odpowiedniego nozdrza w dzisiejszym świecie. Tę część praktyki adept Svara Jogi powinien rozwijać samodzielnie i bardzo uważnie obserwować związek działań i nozdrzy. A ja mogę służyć sugestiami w rozwiązywaniu niuansów, jeżeli zajdzie tak potrzeba.
Napiszę jeszcze tylko o prostym ćwiczeniu, które wykonać może każdy. Leżąc na kanapie, odpoczywając od intensywnych zajęć – kiedy to aktywne jest lewe nozdrze, może przyjść nam do głowy myśl, że jesteśmy leniwi i już wystarczy tego, bo przecież trzeba coś porobić jak np. pojechać na zakupy. Wtedy należy zatrzymać potok myśli i wsłuchać się w swoje nozdrza. Jeżeli pracuje lewe (jak powinno), to oznacza, że ciało jeszcze potrzebuje odpoczynku i regeneracji. Dopiero kiedy samoistnie przepływ powietrza powędruje do prawego nozdrza, należy wstać i działać, gdyż to samo ciało mówi: jestem gotowe, chodźmy coś porobić.
A teraz czas na refleksje końcowe. Czas opisać to, co zdarzyło się pod koniec września i trwało cały październik i listopad, i jeszcze połowę grudnia roku 2023. To, co jest owocem pracy z cyklem jednogodzinnym. To, co jest owocem dostrojenia do ruchów Słońca, Księżyca i ciał niebieskich.
W muzyce jest tak, że wszystko w niej dzieje się wokół trzech kotwic: prymy, tercji i kwinty. Podobnie w Naturze – Prakriti, stosunek trzech gun określa jakość, cechy i różnorodność świata materialnego i subtelnego. Różnorodność powstaje, kiedy Prakriti przechodzi ze stanu nieprzejawionego, do stanu prakriti przejawionej w postaci buddhi (mahat) – świadomości intuicyjnej, po której następuje wyłanianie się kolejnych składników wszechświata, od najbardziej subtelnych, do najbardziej gęstych – do materii.
Podobnie w muzyce. Jej charakter, różnorodność i piękno przejawiają się, gdy pryma, tercja i kwinta zostają poddane różnicowaniu. Prymę, tercję i kwintę oczywiście można przeskalować od jednego tylko akordu, na całą tonację utworu – o tym już była mowa. Mniejsze w większym, na dole i na górze itd. – fraktale!
Moje refleksje końcowe porównują guny do składników muzyki. Są trzy guny: sattva, rajas i tamas.
Sattva – pryma lub akord pierwszy, najmocniejszy i najbardziej wyrazisty, Obecności sattvy nie sposób zniszczyć, a jedynie można ją maskować innymi interwałami. Sattva to cnota i dobroć, jest świetlista i ma kontakt z duszą. Sattva to błogość i niczym niezmącone szczęście istnienia, jest szczerością i miłością dla całego stworzenia. Sattva to równowaga i harmonia.
Rajas – tercja, która w muzyce ma naturę obojętną. Może być tercją wielką i wtedy jej energia przepływa do radosnej sattvy. Ale może też być tercją małą, która swym smutkiem, żalem i melancholią zasila tamas (trzeci składnik). Rajas to aktywność, ruch i motywacja do działania, a zwieńczenie wszelkiej aktywności wzmacnia go i daje mu moc. Ale rajas jest także turbulentny i niezrównoważony, a pasja, którą ze sobą niesie, wzmacnia ryzyko bezrefleksyjnego podążania za pragnieniami, które przynieść mogą ból i cierpienie.
Tamas – kwinta, akord dopełniający oraz umacniający całą kompozycję muzyczną. Tamas posiada pewną właściwość, która jest niezwykle ważna dla mnie. Jest to umiejętność zamrażania w formę. Tamas jest jak lodowata grawitacja utrzymująca rzeczy w określonym stanie. Tamas wzmacnia, cokolwiek dostanie się w okolice jego horyzontu zdarzeń. Wsysa jak czarna dziura, i jeżeli dostanie ignorancję, niezrozumienie, ból i cierpienie – poza naszymi oczami tworzy okropny twór, iluzję, którą Ekhart Tolle nazywa Ciałem Bolesnym, a którą ja nazwałem Tamasem Środowiskowym.
Poznaj siebie. Jest to maksyma wyryta na frontonie świątyni Apollina w Delfach, którą wypowiedziało już wiele dusz ludzkich przed Sokratesem, i którą jeszcze wiele z nich wypowie.
A więc poznajmy siebie.
Na świat przyszedłem z dużą dozą sattvy. Czym to się objawia u dziecka? To bardzo proste: przyjaznym nastawieniem do otoczenia, unikaniem konfliktów, szczerą chęcią nauki i czerpania wiedzy o świecie, co z kolei uczy szacunku i tolerancji dla innych żyjących istot, włącznie z naszą planetą Ziemią, na której wszyscy przecież podróżujemy przez przepastny kosmos. Sattvy nigdy nie brakowało mi w okresie dzieciństwa. Cieszyłem się nią, i czerpałem, co tylko można było czerpać. A było co robić, gdyż blok, w którym spędziłem dzieciństwo, stał na skraju miasta, a dalej to już tylko pola, lasy i sady, które latem wypełniały się po brzegi porzeczkami, mirabelkami, jabłkami i gruszkami, agrestem i czereśniami. Do lasów było blisko, a tam to już raj dla wyobraźni, niedźwiedzie, jelenie i wilki, na niby oczywiście. Do domu przychodziło się tylko po kanapkę posmarowaną masłem i cukrem, i heja, dalej w przyrodę z przyjaciółmi i znajomymi z podwórka. Wyprawy i godziny spędzone w czytelniach na oglądaniu atlasów z robakami, architektury innych miast, innych państw i krain, książki otwierające głowę i przygotowujące umysł do skoku w przyszłość. Piękne wspomnienia.
Ale…. nie zawsze było tak sielankowo. Doświadczyłem także styczności z ciemnością, otępieniem i bezwładnością ludzkiej świadomości, czyli głupotą. To jednak nie miało większego wpływy do pewnego momentu. Ale o tym potem. Teraz o rajasie.
Tutaj pojawia się pewna trudność. Potocznie rajas jest postrzegany jako ten, lub ta guna, która jest ekstrawertyczna, która jest efektowna i lubi się otaczać materializmem, epatować nim, wywierać nacisk i wrażenie na innych, która goni za mocnymi wrażeniami, jest impulsywna i lubi ryzyko. Dla mnie rajas jest tym akordem, który posiada naturę neutralną. Posiada potencjalność, która mocno pracuje z intencją. Dlatego też to nasza intencja raczej określa co rajas nam przyniesie. Czy tylko cierpienie, czy może skieruje nas ku sattvie. Niestety moja intencja i mój rajas – chociaż nigdy nie były nastawione na gromadzenie dóbr materialnych i okazywanie swej wyższości, a raczej na intensywne poszukiwania sensu mojego istnienia w nauce, filozofii i sztuce – skierowały mnie w złym kierunku. Kierunku, którego natury i konsekwencji nie mogłem widzieć jako dziecko. Nie mogłem także tego dostrzec jako młody człowiek, gdyż świat lat 90. XX wieku był zupełnie innym światem od tego teraz. Teraz aż kipi od możliwości, i może jest tego aż za dużo.
Mój rajas spowodował wykrystalizowanie się filarów osobowości, które z perspektywy czasu przyniosły mi tylko cierpienie, a w najlepszym przypadku brak spokoju i harmonii. Moja wiara w to, że wiedza na temat świata zdobywana za pomocą szkiełka i oka, okazała się płonna. Ani astrofizyka, ani filozofia, ani antropologia, i nawet uczestnictwo w sztuce tworzenia muzyki nie przybliżyło mnie na milimetr do wewnętrznej harmonii i spokoju. A wręcz przeciwnie – wiara ta zbudowała ogromny mur między moim intelektem a duszą. Taka nauka – nazwijmy ją akademicką – tylko dzieli świat na nieskończoną ilość małych fragmentów, i nie pozwala odczuć świata w sposób holistyczny, całościowy, obejmujący ciało, umysł i naszą sferę duchową. Nauka, która pomija subiektywne doświadczenie człowieka, jest niepełna i zawsze będzie cierpieć na swój własny głód. A ja nie chciałem cierpieć wraz z nią. Chciałem się wyzwolić. Dlatego też moja droga ku samorealizacji postawiła omawiany rajas w trudnej sytuacji. Postanowiłem zmienić kurs, i obrócić w pył wszelkie iluzje i dotychczas zbudowane filary. A co dalej….to się zobaczy. Praca z tą nową intencją trwała jakieś 10 lat. Jednak ten tekst nie jest o tym, a raczej o akordzie wieńczącym tę symfonię. O tym co zdarzyło się pod koniec września, trwało cały październik i listopad, i jeszcze połowę grudnia roku 2023. Ale zanim opowiem o tym, został jeszcze tamas, a raczej tamas środowiskowy.
Najbardziej interesującą cechą tamasu, która jednocześnie jest ogromnie ważna z punktu widzenia odzyskania życiowej równowagi, jest jego umiejętność zamrażania w formę. Zamrażanie w formę było moją piętą achillesową. I skoro taki wojak jak Achilles jej nie dostrzegł, to i ja, z tego powodu nie mam większych wyrzutów sumienia. Te twory, które ów tamas skwapliwie archiwizuje w umyśle, nazwałem tamasem środowiskowym. Twory niczym ciemne akwarele i ponure obrazy w muzeum wypełnionym skradzionymi artefaktami zapomnianych cywilizacji.
Czym jest tamas środowiskowy? Jest niczym innym jak Ciałem Bolesnym Ekharta Tolle. Jest pochłonięciem ciemności, bólu, żalu, zgryzoty, smutku z przykrych wydarzeń i niezrozumieniem, że cierpienie jest wspaniałym darem niosącym w sobie soki odrodzenia. Jest brakiem wiary, niepewnością, złudzeniem, i życiem w fatamorganie. Dzieje się tak, kiedy oddziaływanie środowiska zewnętrznego, i wydarzeń, w które ono nas wciąga, jest na tyle silne, że ulegamy mu, nie dostrzegając swojej prawdziwej mocy. Tamas to wszystko wiąże, i skleja jak gluonowy klej, i wszelka próba wydostania się z tej sytuacji powoduje jeszcze większą energię wiązania. Ta sytuacja przez pewien czas wydaje się patowa, a każda chwila, kiedy tamas bez ograniczeń buduje swoją twierdzę, jest chwilą osłabiającą naszą boską naturę, która przebywał, przebywa, i będzie zawsze w naszej sattvie.
Więc jak z tym walczyć, i jak wydostać się poza tą ogromną energię wiązań gluonowych, które w fizyce wiążą tzw. kwarki, a to nie byle jaka bariera do pokonania. Kiedy tamas środowiskowy rozrośnie się jak jakiś rak, jakaś narośl na duszy, należy…….hmm, ale zaraz… ale kim ja jestem, żeby wygłaszać ogólniki i arbitralne stwierdzenia co należy. Nie wiem, co należy robić jako remedium dla wszystkich, i lek na całe zło. Mogę tylko podzielić się wycinkiem mojej drogi, której początek to praktyka medytacji. Medytacji polegającej na zwykłej obserwacji myśli, bo to właśnie z myśli – tamas tka swoje trujące sukno. Lecz sama obserwacja nie wystarczy. Myśli pojawiają się z niebytu, trwają trochę i w niebyt wracają. I zawsze tak będzie, bo taka jest natura umysłu, i to, co mózg potrafi robić najlepiej. Ważny jest ten czas, kiedy myśl trwa. To czas dla nas. Czas, aby przyjrzeć się nie tyle samej myśli, ile kontekstowi emocjonalnemu. Mówiąc prościej: odciąć emocje od myśli, tak, aby nie produkowały kolejnych swoich kopii i dodatkowych emocji. Trochę to trwa i nie jest łatwe, i wiele innych skarbów trzeba nazbierać w tej grze. Lecz artykuł ten nie o całej ścieżce jest, a o Svara Jodze. I teraz napiszę o tym magicznym składniku, którego trzeba mniej.
Otóż jestem dzieckiem księżycowym urodzonym w słonecznym ciele w znaku ryb, a to oznacza gwarantowany konflikt. Zawsze o tym wiedziałem, a teraz mam to w postaci cyferek i wykresów. Pierwsze miesiące praktyki Svara Jogi ukazały zawsze lepsze dostrojenie do cyklu księżycowego – małego, niż do cyklu słonecznego (księżycowego wielkiego). Jednocześnie energią męską (słoneczna) – zwaną Pingala, czyli przepływem powietrza przez prawe nozdrze była bardziej aktywna niż energia księżycowa, żeńska, przepływ powietrza przez lewe nozdrze, zwane Ida.
Nadwyżka energii męskiej nie powinna dziwić. Przecież żyjemy w środowisku zadaniowym, mamy pracę, dzieci, rachunki i marzenia o pozostawieniu czegoś po sobie. Dominuje wtedy przepływ powietrza przez prawe nozdrze i praca układu współczulnego, który odpowiada za aktywność, działanie i rozdawanie naszej energii. To rozdawnictwo energetyczne nie jest jeszcze powodem do zmartwień, i jest czymś naturalnym, kiedy tylko sprawnie działa w nas guna rajas. Jej cykliczne wycofywanie i brak aktywności pozwala nam ładować akumulatory wtedy, kiedy odpoczywamy, relaksujemy się, robiąc coś, co nam sprawia przyjemność i ogólnie dbamy o zbalansowanie naszego życiowego doświadczenia.
Praktyka Svara Jogi, czyli:
Wycofanie guny rajas powoduje zatrzymanie umysłu w miejscu oraz trwaniem w błogim stanie spokoju i równowagi. Nie jest to lenistwo, ani brak ambicji, choć może tak się zdawać na początku. Jest to raczej stan bliski temu, który potocznie nazywa się oświeceniem, choć tak naprawdę nic nas nie oświeca. Po prostu jest to koniec pragnień, zanik guny rajas i możliwość obserwacji spektaklu pozostałych gun – sattvy i słabnącego tamasu środowiskowego. Potem, jak już tamas środowiskowy straci moc działania – można z radością odkrywcy wyłapywać momenty, kiedy właściwy tamas próbuje uchwycić niepotrzebną nam energię i zrobić to, co potrafi najlepiej – czyli zamrozić ją. Ale teraz ten mechanizm jest oświetlony uważnością i nie jest w stanie spowodować długotrwałych szkód.
Praktykując ścieżkę Zen, czyli świadome stosowanie pewnej mantry jako odpowiedzi na każdą myśl czy zdarzenie, pewnego dnia doświadczyłem niecodziennych odczuć. Ta mantra to słowa: NIE WIEM I IDĘ DALEJ. A doświadczenie, które z nich wykiełkowało to niezwykła więź ze światem przyrody, jego wręcz nabrzmiała witalność, życie promieniujące zielonym światłem wprost do moich oczu. To bycie świadkiem, obserwacja jakby z zewnątrz niezwykłej spontaniczności życia, jakby życie samo żyło za mnie. To uciecha informacji, która sama, bez jakiegokolwiek przymusu opuszcza moje usta i trafia dokładnie tam, gdzie mieści się radość, spokój i spełnienie.
Svara Joga spowodowała, że spektakl ten trwał dwa i pół miesiąca. Czas, w którym mogłem oglądać wspaniałość działania sattvy na twór tamasu: na tamas środowiskowy. Sattva całkowicie pozbawiła go swojego ponurego kolorytu, jego stęchłego zapachu pozostawiając wyblakłym i bez sił. Wszelkie bolesne wspomnienia, których siła akurat w tym okresie jesiennym zawsze była potężna, stały się niczym przeźroczysta materia dla rozpędzonych neutrin słonecznych. Coś, co zwykle było zaporą, teraz stało się mirażem, iluzją i fatamorganą łatwą do spenetrowania. Listopad to czarna wyrwa w mym życiu, okres okropnych wspomnień, które swymi ostrymi pazurami wyryły na zawsze wielkie bruzdy w czasoprzestrzeni. Ilekroć wraz z planetą wkraczam w ten okres, świadomość tych ran jest dotkliwie odczuwalna, wręcz namacalna. Jednak tym razem było inaczej.
Tym razem środowiskowy tamas stał się niczym bibelot w sklepiku z pamiątkami. Mogłem sobie popatrzeć, bez przymusu kupowania. Pamięć stała się tym, czym w rzeczywistości jest, czyli magazynem w większości niepotrzebnych gratów, zakurzonych obrazów z przeszłości. Zrozumiałem, że Pamięć ma pełne prawo istnienia, i od czasu do czasu przypominania – kiedyś bolesnych lekcji, a teraz – tylko drogowskazów na przyszłość, bez niepotrzebnych mi emocji.
A więc odprawiłem ceremonię pożegnalną. Bez żalu oddałem należyty hołd moim bolesnym wspomnieniom, całkowicie zaakceptowałem ich obecność, i okazałem wdzięczność, że były, że były ze mną tak długo. Bo tyle właśnie być musiały. Spojrzałem na nie czule, objąłem mym zrozumieniem i akceptacją i pozwoliłem odejść.
I ciężar niesionego bagażu przykrych doświadczeń zniknął. Zostawiłem go na pustyni, tam, gdzie kiedyś żyłem, w iluzji, w fatamorganie. Sznur pękł, i cała ciążący mi bagaż przykrych doświadczeń runęła z wodami wodospadu prosto w dół, gdzie będzie powoli rdzewieć w zapomnieniu. Cały mrok zamienił się w latawiec trzymany w dziecięcej rączce, gdzieś na plaży gdzie jeszcze jest ten świat przed chwilami łamiącymi serce. Gdzieś, gdzie dotarcie zajęło mi mnóstwo czasu, bo przestałem wierzyć, że już tam jestem.
Życie to symfonia rozpisana na trzy guny. Umiejętne zastosowanie tych trzech akordów, pozwala uzyskać w tej symfonii oczekiwaną równowagę gdzie są momenty radości, momenty zawieszenia oraz smutku.
Niech ten artykuł będzie ostatnim akordem przed rozpoczęciem pisania nowej, lepszej i pełnej sattvy symfonii, której brzmienie spowoduje, że z wrażenia, z Nieba pospadają wszystkie Anioły.